czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 5

W zaciśniętej ręce skryłam resztki strachu wraz z zgniecioną kartką. Powoli wydychałam do końca zgromadzone w płucach emocje i powietrze.
Westchnęłam.
To nie mogło się stać. To było... Niemożliwe. Ale jednak, stałam tutaj szczękając zębami ze strachu i zimna którym owiała mnie postać. A może to nie była postać? Sama nie wiem... Co się ze mną dzieje?
Spojrzałam na taras. Księżyc odbijał się w kremowych kafelkach. Pomyśle o tym jutro. Teraz tylko sama sobie coś wmówię. Powoli położyłam się na łóżko. Przykrywając się pościelą ostatni raz przyjrzałam się jednemu plusowi mojego życia. Louisowi. Wygładziłam pościel na jego ramieniu.
- Jest dobrze. - Stwierdziłam szeptem i zamknęłam oczy.
Obudził mnie szelest. Uniosłam nadal zmęczone powieki do góry. Musiałam zmrużyć oczy bo słońce które wpadło do pokoju aż raziło. Louis właśnie wrócił z jakimś wielkim papierowym pudłem które wywołało ten szelest.
- Hej. Dobrze ci się spało? - zapytał Lou.
- Blisko ciebie? Zawsze. A co ty tam masz? - zaciekawiona wstałam i przeczesałam placami krwiście czerwone włosy. Krew... Brr, teraz było to złe określenie. - Co tam masz?
- Tak właściwie to nie mam zielonego pojęcia. Ktoś zapukał więc otworzyłem a tam paczka. Była na tym położona karteczka. Dla kochanej zdradzieckiej przyjaciółki... - Powiedział Louis patrząc w podłogę. Zaniepokoił się prawie tak samo jak ja. - A może to pomyłka? - Powiedział po chwili milczenia z nadzieją.
- Możliwe, ale i tak musimy to odtworzyć. - Stwierdziłam czując kulkę w gardle u ucisk w żołądku. Po raz kolejny czułam strach i niepewność.
Zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech. Szybkim ruchem zerwałam warstwę folii. Poczułam ciepłą rękę na ramieniu. To Louis. To mi coś przypomniało. Przecież jestem tutaj i nic się nie dzieje. Jestem z kimś kogo darzę zaufaniem i on mnie nie opuści. Pomoże mi.
Uśmiechnęłam się i pozwoliłam organizmowi normalnie pracować. Wszystkie czynniki które mnie męczyły odeszły. Lecz ziarnko niepewności zostało.
- Nie musisz nic robić. Widzę w twoich oczach że dużo przeszłaś przez całe życie. Zostaw to. Coś ci pokażę. - Loui odebrał ode mnie karton i rzucił go na łóżko.
Pobiegłam tuż za chłopakiem. Ledwie zdążyłam zamknąć drzwi aby nikt się nie włamał.
Wybiegliśmy na ulicę. Nie łatwo było przecisnąć się przez targ. Było tam pełno świeżych owoców i warzyw. Omotało mnie słońce i woń kwiatów w koszykach. Jeden był niezwykle czerwony. Nie była to róża, jednak posiadała kolce. Zatrzymałam się, a wraz ze mną Lou.
Powoli podeszłam do dziewczyny sprzedającej kwiaty. Miała niewiarygodnie białe włosy, i to nie była farba. Zaciekawiło mnie to i gdy chciałam się jej przyjrzeć, przemówiła.
- Hej, Camile jestem . Mogę ci w czymś pomóc? - Z uśmiechem na ustach sprzedawczyni kwiatów zapytała. Była tak prawdziwie miła że już prawie chciałam jej powiedzieć, że owszem może mi pomóc, w rozprawieniu się z demonem, koszmarami i wizjami.
-Chciałabym zobaczyć kwiaty- Stwierdziłam i zaczęłam przeglądać pierwszy koszyk roślinek. Cami z zaskoczenia podała mi tajemnicze kwiecie, któremu wcześniej się przyglądałam.
-Pasuje do Ciebie. - Oznajmiła z uśmiechem na twarzy. Dziewczyna, miała w oczach taki ból jakby znała mnie od lat.
 Zaintrygowała mnie ta wypowiedź. Była tak prawdziwa, że miałam ochotę spytać skąd ma taką pewność. W tamtej chwili, poczułam czyjeś dłonie na swojej tali. Odwróciłam głowę w stronę napastnika.
-Wystraszyłeś mnie! Nie rób tak więcej... - Poprosiłam ukochanego. Wymruczał tylko coś pod nosem, po czym pocałował mnie za uchem.
- Piękny kwiatek, prawie tak piękny jak ty...- Znów pocałował mnie w to samo miejsce. Zarumieniłam się i chciałam spojrzeć w stronę straganu, jednak zawiodłam się gdy nic nie zobaczyłam. Stanęłam jak wryta, nie było tam nic, ani kwiatów, ani Camile.
- To gdzie chciałeś mnie zabrać? - Rzuciłam w stronę Lou, gdy otrząsnęłam się z szoku. Nie chciałam rozmawiać o tym zniknięciu więc zmieniłam temat.
- Chyba kupię Ci słownik...
- Ale dlaczego? - przerwałam, zdziwiona.
- Bo nie rozumiesz pojęcia niespodzianka, kochanie. - Uśmiechnął się, zaczynając zabawną sprzeczkę. W odpłacie, dźgnęłam go w brzuch, a gdy się zgiął pocałowałam szybko.
- Sprytny plan zaskoczenia mnie, ale i tak wygram. - Ogłosił i zaśmiał się.
Zaczęliśmy się gilgotać robiąc kroki to w lewo, to w prawo. Lou próbował chwycić moje ręce i prowadził mnie gdzieś w tył.
Po jakimś czasie wygłupów zorientowałam się że nie dosyć że opuściliśmy targ, to jeszcze uliczki miasta. Poczułam słoną i orzeźwiająca bryzę. Szum fal rozbijał się o skały tworząc delikatną bryzę łagodzącą mą twarz. Z każdym ruchem nowe kosmyki włosów wyplotują się z gumki która próbuje je okiełznać.
- Nie potrzebujesz tego. - Szepnął widzący walkę moich włosów kochany. Dał im wolność która kosztowała mnie odgarnięcie kilku czerwonych grubych skręconych jakby nici do tyłu. Niestety musiałam robić tak co chwilę. Louis z zatroskanym uśmieszkiem odgarnął je tak, że już nie wracały. Odsłonił moje uchu i szepnął. - Jesteś piękniejsza niż sądzisz.
Poczułam ciepło na policzkach. Chciałam uniknąć rumieńca, ale był on nieunikniony.
To bajka? Poczułam zawrót w głowie. Dreszcz przeszedł moje ciało. Ale nie był to taki zwykły dreszcz. Był to właśnie jeden z tych... To właśnie ta reakcja która dodaje ludziom szczęścia i nadziei. Powstaje nowy sens i historia. Dzięki takiemu właśnie dreszczowi czujemy się jak nowi. Z nową piękną historią obok jeszcze piękniejszej osoby.
- Obróć się. - Wyrwał mnie nagle prośbą z myślenia pewien uroczy brunet.
Musiałam przymknąć oczy aby piasek się do nich nie dostał. W końcu jak powiada moja makijażystka i jedyna przyjaciółka "wodoodporny tusz nigdy nie jest do końca wodoodporny."
Haha, ona zawsze była wspaniała. Tak dawno jej nie widziałam, tęskniłam. Ale teraz bez sensu jest być gdzieś indziej. Lepiej uwierzyć w marzenia i otworzyć oczy.
Znacie sytuacje w której widok odbiera wam tchu? Teraz widok był tak fantastyczny że odbierał oddech, zmysły, smutki, pojęcie niewiarygodne i złe myśli. Nie mogłam zwrócić uwagi na piasek, musiałam otworzyć oczy jak najbardziej aby uwierzyć.
Słońce na horyzoncie tańczyło między innymi wyspami próbując dogonić czas. Choć wielka gwiazda była już praktycznie w pół niewidoczna promienie które obdarowywała świat błyszczały wśród fal. Odbić tych było tak dużo i były tak wyraziste że można było mieć wrażenie, że gdy na brzegu położy się płótno i złapie na nie kilka z nich można stworzyć największe dzieło w całej galaktyce, ba w każdej galaktyce.
Fale można było tutaj porównać do dzieci. Skakały i śmiały wśród szafirowej głębi, która wyskakiwała na powierzchnię. Wchodziły szybko na statki i pomosty i jeszcze szybciej znikały aby jedyną pamięcią po nich pozostawały pluski ich braci.
-Dziękuję. - Powiedziałam. Spojrzałam znów odwrócona. Widok był nieziemski, ale było coś dla mnie lepszego. - Louis.
- Mógłbym zrobić jeszcze więcej, tylko dla twojego uśmiechu. - Oznajmił i zamruczał.
- A wiesz co? Ty nie potrzebujesz tego. - Powiedziałam i rozpięłam jego koszulę. Wiatr był taki mocny że rozpięta część garderoby chłopaka pofrunęła daleko stąd.
Wśród śmiechów i uścisków nagle poczułam dziwne zawroty głowy. Czas się zatrzymał.
Wstrzymałam oddech i zacisnęłam pięści. To nie były zwykle zawroty głowy. Czas faktycznie się zatrzymał, ptaki, słońce, wiatr, Louis. Byłam teraz sama. Zupełnie sama...
Hej! Słyszę piasek ocierający się o czyjeś kroki. Więc to nie są czary!
Kroki były coraz szybkie, ktoś zaczął biec. I to prosto na mnie. Zaczął rosnąć i pączkować we mnie lęk. Odwróciłam się. W tym momencie postać się zatrzymała. Kilka centymetrów odemnie.
Obeszła mnie dookoła i dopiero wtedy rozwiały się jej jasne włosy. To znowu ona, Emily.
Co dziwne wyglądała normalnie, normalnie jak na demona czy innego stwora.
Jej włosy nie były już szorstkie, lepkie i połamane. Pasma była miękkie puszyste i lśniące. Biło od nich wprost światło. W farbach do włosów byłby to słoneczny blond.
Była ubrana w  białą koronową sukienkę maxi. Jej ręce nie budziły grozy morderstwa. Były gładkie i delikatne niczym śmietanka. Nie ma ostrych pazurów z których ściekała krew ofiar. Na dłoniach był widoczny równo umalowany lawendowy lakier na równie dokładnie obrobionych paznokciach.
Z ust nie wystawały ostre prawie kły. Olśniewający uśmiech w ramce wrzosowej szminki.
Ale oczy... Nie były to znajome oczy serdecznej Emily, przyjaciółki. Były to oczy nieznajomej która z najmniejszego powodu mogła zabić. Oczy które żegnały mnie gdy wyjeżdżałam z Polski.
Oczy które sprawiły rany i bóle w różnych częściach ciała. Oczy które właśnie na mnie patrzyły, mrożąc strasznym wzrokiem. To własnie przez te dwie czarne dziury stałam jak gdybym była z kamienia.
- Rose. Rosie. Ro. Moja mała słodka przyjaciółko. KTOŚ już dał ci ostrzeżenie. KTOŚ oznajmił że wróci jeśli nie posłuchasz. A ty nadal brniesz w tą katastrofę. Spójrz na niego. - Słowa Emily były szorstkie niczym papier ścierny. Jej drwiący uśmiech przyprawiał mnie o skurcz żołądka. Jedyne co mogłam robić to stać. Nie wiedziałam nawet czemu, ale gdy pogłaskała mnie po włosach lodowatą rękę nie mogłam się odsunąć. - Wolisz taką marną kreaturę niż mnie? Jestem wielka! Jestem wielkim...
- Mordercą. Pustą istotą bez emocji. Nie chce cię znać. - Wychrypiałam resztką sił. Był to męczący proces bo czułam się jakbym miała zszyte usta. Z każdym słowem czułam się jakbym musiała rozerwać wargi. Ale było warto. Oznajmiłam to co miałam, nie czułam lęku. Czułam ulgę i odwagę aby walczyć.
Nagle uśmiech Emily przerodził się w zaciśniętą kreskę. Jej oczy jak węgle zostały zmrużone.
- Tak? Więc słuchaj ty mała szmato. Dam ci spokój i życie jak kiedyś. Ale zostaw tego śmiecia. Choć również jest nic nie wart jako człowiek, w moim Pod-świecie dam mu władzę. Coś czego ty nigdy mu nie dasz. - Wykrzesała przez zęby.
- On tego nie chce. Nie jest pusty jak ty. Nigdy nie będzie twój. - Wymówiłam twardo. Chciałam zapytać o pod-świat, ale już za dużo jest pytań i odpowiedzi które mocą mi w głowie. Może to prawda? Może ona ma rację?
- Czyżby? Nie znasz jego przeszłości. Co o nim wiesz? Dałaś mu dupy i jakbyś przy okazji została geniuszem. - Mówiła nie przerywając dziewczyna której włosy coraz bardziej robiły się lepkie a paznokcie dłuższe. Jej skóra traciła tą giętką strukturę i zamieniała się mroczne pokrycie podstawy horroru. Emily dumnie obeszła do około Louisa. Przejechała swoim szponem po jego delikatnej skórze. Po śladzie na piersi powstał jakiś kształt. Krwawy ślad. Na klatce piersiowej Louisa był wyrysowany piorun w słońcu.
Na widok danego symbolu poczułam dreszcz, jakbym kiedyś już widziała. Jakbym usłyszała jakieś zdanie w zupełnie obcym języku, jednak nadal męczyła mnie jego treść.
Poczułam zawroty głowy. Upadłam. Coraz bardziej niewyraźnie widziałam świat który stawał się czarny. Widziałam też Emily, jednak była już zmieniona. A Louis stał bezbronnie podczas gdy ona go całowała. I nic nie mogłam na to poradzić.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Mogą pojawić się drobne błędy, od dawna nie pisałam.
Wiem i przepraszam.
Część pomogła mi napisać moja koleżanka @AsLongAsYouHate
Prosiła, że jeśli macie twittera zaobserwujcie ją.
Mój twitter to @Martys797 jeśli chcecie mnie o coś zapytać proszę o kontakt tam :)
Przeczytałaś? Skomentuj





4 komentarze:

  1. ommom jaki cudowny i niesamowity :0 zachwycasz mnie :D czekam na następny ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo mi się podoba ten rozdział ;) gdy znajdę wolną chwilę zabiorę się za czytanie od początku ;)
    zapraszam na gust-of-truth.blogspot.com pojawił się 2 rozdział, może Cię zainteresuje ;) x
    przepraszam za SPAM ~Franky

    OdpowiedzUsuń
  3. HEJ! Zostałaś nominowana do Versatile Blogger Award :) WiĘCEJ TUTAJ: http://sorry-i-must-kill-you-baby.blogspot.com/2013/09/versatile-blogger-award.html

    OdpowiedzUsuń
  4. SZYMANEK GRUBA CZY OO
    59-300 lUBINJ;)

    OdpowiedzUsuń