czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 5

W zaciśniętej ręce skryłam resztki strachu wraz z zgniecioną kartką. Powoli wydychałam do końca zgromadzone w płucach emocje i powietrze.
Westchnęłam.
To nie mogło się stać. To było... Niemożliwe. Ale jednak, stałam tutaj szczękając zębami ze strachu i zimna którym owiała mnie postać. A może to nie była postać? Sama nie wiem... Co się ze mną dzieje?
Spojrzałam na taras. Księżyc odbijał się w kremowych kafelkach. Pomyśle o tym jutro. Teraz tylko sama sobie coś wmówię. Powoli położyłam się na łóżko. Przykrywając się pościelą ostatni raz przyjrzałam się jednemu plusowi mojego życia. Louisowi. Wygładziłam pościel na jego ramieniu.
- Jest dobrze. - Stwierdziłam szeptem i zamknęłam oczy.
Obudził mnie szelest. Uniosłam nadal zmęczone powieki do góry. Musiałam zmrużyć oczy bo słońce które wpadło do pokoju aż raziło. Louis właśnie wrócił z jakimś wielkim papierowym pudłem które wywołało ten szelest.
- Hej. Dobrze ci się spało? - zapytał Lou.
- Blisko ciebie? Zawsze. A co ty tam masz? - zaciekawiona wstałam i przeczesałam placami krwiście czerwone włosy. Krew... Brr, teraz było to złe określenie. - Co tam masz?
- Tak właściwie to nie mam zielonego pojęcia. Ktoś zapukał więc otworzyłem a tam paczka. Była na tym położona karteczka. Dla kochanej zdradzieckiej przyjaciółki... - Powiedział Louis patrząc w podłogę. Zaniepokoił się prawie tak samo jak ja. - A może to pomyłka? - Powiedział po chwili milczenia z nadzieją.
- Możliwe, ale i tak musimy to odtworzyć. - Stwierdziłam czując kulkę w gardle u ucisk w żołądku. Po raz kolejny czułam strach i niepewność.
Zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech. Szybkim ruchem zerwałam warstwę folii. Poczułam ciepłą rękę na ramieniu. To Louis. To mi coś przypomniało. Przecież jestem tutaj i nic się nie dzieje. Jestem z kimś kogo darzę zaufaniem i on mnie nie opuści. Pomoże mi.
Uśmiechnęłam się i pozwoliłam organizmowi normalnie pracować. Wszystkie czynniki które mnie męczyły odeszły. Lecz ziarnko niepewności zostało.
- Nie musisz nic robić. Widzę w twoich oczach że dużo przeszłaś przez całe życie. Zostaw to. Coś ci pokażę. - Loui odebrał ode mnie karton i rzucił go na łóżko.
Pobiegłam tuż za chłopakiem. Ledwie zdążyłam zamknąć drzwi aby nikt się nie włamał.
Wybiegliśmy na ulicę. Nie łatwo było przecisnąć się przez targ. Było tam pełno świeżych owoców i warzyw. Omotało mnie słońce i woń kwiatów w koszykach. Jeden był niezwykle czerwony. Nie była to róża, jednak posiadała kolce. Zatrzymałam się, a wraz ze mną Lou.
Powoli podeszłam do dziewczyny sprzedającej kwiaty. Miała niewiarygodnie białe włosy, i to nie była farba. Zaciekawiło mnie to i gdy chciałam się jej przyjrzeć, przemówiła.
- Hej, Camile jestem . Mogę ci w czymś pomóc? - Z uśmiechem na ustach sprzedawczyni kwiatów zapytała. Była tak prawdziwie miła że już prawie chciałam jej powiedzieć, że owszem może mi pomóc, w rozprawieniu się z demonem, koszmarami i wizjami.
-Chciałabym zobaczyć kwiaty- Stwierdziłam i zaczęłam przeglądać pierwszy koszyk roślinek. Cami z zaskoczenia podała mi tajemnicze kwiecie, któremu wcześniej się przyglądałam.
-Pasuje do Ciebie. - Oznajmiła z uśmiechem na twarzy. Dziewczyna, miała w oczach taki ból jakby znała mnie od lat.
 Zaintrygowała mnie ta wypowiedź. Była tak prawdziwa, że miałam ochotę spytać skąd ma taką pewność. W tamtej chwili, poczułam czyjeś dłonie na swojej tali. Odwróciłam głowę w stronę napastnika.
-Wystraszyłeś mnie! Nie rób tak więcej... - Poprosiłam ukochanego. Wymruczał tylko coś pod nosem, po czym pocałował mnie za uchem.
- Piękny kwiatek, prawie tak piękny jak ty...- Znów pocałował mnie w to samo miejsce. Zarumieniłam się i chciałam spojrzeć w stronę straganu, jednak zawiodłam się gdy nic nie zobaczyłam. Stanęłam jak wryta, nie było tam nic, ani kwiatów, ani Camile.
- To gdzie chciałeś mnie zabrać? - Rzuciłam w stronę Lou, gdy otrząsnęłam się z szoku. Nie chciałam rozmawiać o tym zniknięciu więc zmieniłam temat.
- Chyba kupię Ci słownik...
- Ale dlaczego? - przerwałam, zdziwiona.
- Bo nie rozumiesz pojęcia niespodzianka, kochanie. - Uśmiechnął się, zaczynając zabawną sprzeczkę. W odpłacie, dźgnęłam go w brzuch, a gdy się zgiął pocałowałam szybko.
- Sprytny plan zaskoczenia mnie, ale i tak wygram. - Ogłosił i zaśmiał się.
Zaczęliśmy się gilgotać robiąc kroki to w lewo, to w prawo. Lou próbował chwycić moje ręce i prowadził mnie gdzieś w tył.
Po jakimś czasie wygłupów zorientowałam się że nie dosyć że opuściliśmy targ, to jeszcze uliczki miasta. Poczułam słoną i orzeźwiająca bryzę. Szum fal rozbijał się o skały tworząc delikatną bryzę łagodzącą mą twarz. Z każdym ruchem nowe kosmyki włosów wyplotują się z gumki która próbuje je okiełznać.
- Nie potrzebujesz tego. - Szepnął widzący walkę moich włosów kochany. Dał im wolność która kosztowała mnie odgarnięcie kilku czerwonych grubych skręconych jakby nici do tyłu. Niestety musiałam robić tak co chwilę. Louis z zatroskanym uśmieszkiem odgarnął je tak, że już nie wracały. Odsłonił moje uchu i szepnął. - Jesteś piękniejsza niż sądzisz.
Poczułam ciepło na policzkach. Chciałam uniknąć rumieńca, ale był on nieunikniony.
To bajka? Poczułam zawrót w głowie. Dreszcz przeszedł moje ciało. Ale nie był to taki zwykły dreszcz. Był to właśnie jeden z tych... To właśnie ta reakcja która dodaje ludziom szczęścia i nadziei. Powstaje nowy sens i historia. Dzięki takiemu właśnie dreszczowi czujemy się jak nowi. Z nową piękną historią obok jeszcze piękniejszej osoby.
- Obróć się. - Wyrwał mnie nagle prośbą z myślenia pewien uroczy brunet.
Musiałam przymknąć oczy aby piasek się do nich nie dostał. W końcu jak powiada moja makijażystka i jedyna przyjaciółka "wodoodporny tusz nigdy nie jest do końca wodoodporny."
Haha, ona zawsze była wspaniała. Tak dawno jej nie widziałam, tęskniłam. Ale teraz bez sensu jest być gdzieś indziej. Lepiej uwierzyć w marzenia i otworzyć oczy.
Znacie sytuacje w której widok odbiera wam tchu? Teraz widok był tak fantastyczny że odbierał oddech, zmysły, smutki, pojęcie niewiarygodne i złe myśli. Nie mogłam zwrócić uwagi na piasek, musiałam otworzyć oczy jak najbardziej aby uwierzyć.
Słońce na horyzoncie tańczyło między innymi wyspami próbując dogonić czas. Choć wielka gwiazda była już praktycznie w pół niewidoczna promienie które obdarowywała świat błyszczały wśród fal. Odbić tych było tak dużo i były tak wyraziste że można było mieć wrażenie, że gdy na brzegu położy się płótno i złapie na nie kilka z nich można stworzyć największe dzieło w całej galaktyce, ba w każdej galaktyce.
Fale można było tutaj porównać do dzieci. Skakały i śmiały wśród szafirowej głębi, która wyskakiwała na powierzchnię. Wchodziły szybko na statki i pomosty i jeszcze szybciej znikały aby jedyną pamięcią po nich pozostawały pluski ich braci.
-Dziękuję. - Powiedziałam. Spojrzałam znów odwrócona. Widok był nieziemski, ale było coś dla mnie lepszego. - Louis.
- Mógłbym zrobić jeszcze więcej, tylko dla twojego uśmiechu. - Oznajmił i zamruczał.
- A wiesz co? Ty nie potrzebujesz tego. - Powiedziałam i rozpięłam jego koszulę. Wiatr był taki mocny że rozpięta część garderoby chłopaka pofrunęła daleko stąd.
Wśród śmiechów i uścisków nagle poczułam dziwne zawroty głowy. Czas się zatrzymał.
Wstrzymałam oddech i zacisnęłam pięści. To nie były zwykle zawroty głowy. Czas faktycznie się zatrzymał, ptaki, słońce, wiatr, Louis. Byłam teraz sama. Zupełnie sama...
Hej! Słyszę piasek ocierający się o czyjeś kroki. Więc to nie są czary!
Kroki były coraz szybkie, ktoś zaczął biec. I to prosto na mnie. Zaczął rosnąć i pączkować we mnie lęk. Odwróciłam się. W tym momencie postać się zatrzymała. Kilka centymetrów odemnie.
Obeszła mnie dookoła i dopiero wtedy rozwiały się jej jasne włosy. To znowu ona, Emily.
Co dziwne wyglądała normalnie, normalnie jak na demona czy innego stwora.
Jej włosy nie były już szorstkie, lepkie i połamane. Pasma była miękkie puszyste i lśniące. Biło od nich wprost światło. W farbach do włosów byłby to słoneczny blond.
Była ubrana w  białą koronową sukienkę maxi. Jej ręce nie budziły grozy morderstwa. Były gładkie i delikatne niczym śmietanka. Nie ma ostrych pazurów z których ściekała krew ofiar. Na dłoniach był widoczny równo umalowany lawendowy lakier na równie dokładnie obrobionych paznokciach.
Z ust nie wystawały ostre prawie kły. Olśniewający uśmiech w ramce wrzosowej szminki.
Ale oczy... Nie były to znajome oczy serdecznej Emily, przyjaciółki. Były to oczy nieznajomej która z najmniejszego powodu mogła zabić. Oczy które żegnały mnie gdy wyjeżdżałam z Polski.
Oczy które sprawiły rany i bóle w różnych częściach ciała. Oczy które właśnie na mnie patrzyły, mrożąc strasznym wzrokiem. To własnie przez te dwie czarne dziury stałam jak gdybym była z kamienia.
- Rose. Rosie. Ro. Moja mała słodka przyjaciółko. KTOŚ już dał ci ostrzeżenie. KTOŚ oznajmił że wróci jeśli nie posłuchasz. A ty nadal brniesz w tą katastrofę. Spójrz na niego. - Słowa Emily były szorstkie niczym papier ścierny. Jej drwiący uśmiech przyprawiał mnie o skurcz żołądka. Jedyne co mogłam robić to stać. Nie wiedziałam nawet czemu, ale gdy pogłaskała mnie po włosach lodowatą rękę nie mogłam się odsunąć. - Wolisz taką marną kreaturę niż mnie? Jestem wielka! Jestem wielkim...
- Mordercą. Pustą istotą bez emocji. Nie chce cię znać. - Wychrypiałam resztką sił. Był to męczący proces bo czułam się jakbym miała zszyte usta. Z każdym słowem czułam się jakbym musiała rozerwać wargi. Ale było warto. Oznajmiłam to co miałam, nie czułam lęku. Czułam ulgę i odwagę aby walczyć.
Nagle uśmiech Emily przerodził się w zaciśniętą kreskę. Jej oczy jak węgle zostały zmrużone.
- Tak? Więc słuchaj ty mała szmato. Dam ci spokój i życie jak kiedyś. Ale zostaw tego śmiecia. Choć również jest nic nie wart jako człowiek, w moim Pod-świecie dam mu władzę. Coś czego ty nigdy mu nie dasz. - Wykrzesała przez zęby.
- On tego nie chce. Nie jest pusty jak ty. Nigdy nie będzie twój. - Wymówiłam twardo. Chciałam zapytać o pod-świat, ale już za dużo jest pytań i odpowiedzi które mocą mi w głowie. Może to prawda? Może ona ma rację?
- Czyżby? Nie znasz jego przeszłości. Co o nim wiesz? Dałaś mu dupy i jakbyś przy okazji została geniuszem. - Mówiła nie przerywając dziewczyna której włosy coraz bardziej robiły się lepkie a paznokcie dłuższe. Jej skóra traciła tą giętką strukturę i zamieniała się mroczne pokrycie podstawy horroru. Emily dumnie obeszła do około Louisa. Przejechała swoim szponem po jego delikatnej skórze. Po śladzie na piersi powstał jakiś kształt. Krwawy ślad. Na klatce piersiowej Louisa był wyrysowany piorun w słońcu.
Na widok danego symbolu poczułam dreszcz, jakbym kiedyś już widziała. Jakbym usłyszała jakieś zdanie w zupełnie obcym języku, jednak nadal męczyła mnie jego treść.
Poczułam zawroty głowy. Upadłam. Coraz bardziej niewyraźnie widziałam świat który stawał się czarny. Widziałam też Emily, jednak była już zmieniona. A Louis stał bezbronnie podczas gdy ona go całowała. I nic nie mogłam na to poradzić.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Mogą pojawić się drobne błędy, od dawna nie pisałam.
Wiem i przepraszam.
Część pomogła mi napisać moja koleżanka @AsLongAsYouHate
Prosiła, że jeśli macie twittera zaobserwujcie ją.
Mój twitter to @Martys797 jeśli chcecie mnie o coś zapytać proszę o kontakt tam :)
Przeczytałaś? Skomentuj





niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 4

''No, I don't wanna let go
I just wanna let you know
That I never wanna let go"

Odpaliłam świeczkę. Świeczkę za świeczką ustawione w rządku. Było mi trudno, ręce trzęsły mi się tak
 jakbym miała padaczkę lub nawet gorzej. Z jednej już krótkiej zapałki stworzyłam światło które było obecne jedyne w moim życiu.
Przypaliłam sobie koniuszki palcy, ale zawsze są jakieś straty. Zawsze... Nagle w głowie rozbłysła mi pewna malutka rzecz, i nie były to wcale te świeczki postawione na brzegu wanny. Była to myśl, wspomnienie. Był to błąd. W głowie z kilku słów układam całe moje życie, dokładniej układała zdanie które zmieniło to życie.
Nie mogąc w całości zorientować się o co chodzi nalałam wody do wanny i szybko do niej wskoczyłam. Byłam w ubraniach, ale nałam się rozebrać. Nie chodziło mi o Lou, czułam że ktoś lub coś jest przy mnie. I to coś wcale nie jest tu z dobrych względów. Poczułam zapach zemsty i złości unoszonej w powietrzu. Zapach którego już zapomniałam, był zmieszany z krwią. Przymknęłam oczy.
- Nie miałaś mnie opuścić. - W uszach zadygotały pewne burzliwe słowa, tak burzliwe że woda w wannie zaczęła ruszać się niczym jak ocean podczas sztormu. Poczułam chłód. Otworzyłam oczy.
Cholera! Co jest? Wanna była cała w krwi. Nie było ani mililitra wody jakiej wcześniej nalałam. Tylko przepełniona nienawiścią i zgrozą krew. Choć było to niemożliwe czułam jak ta krew dotyka mego ciała próbując mnie zniszczyć. Ta krew nie była czymś... To był ktoś. Czyjś przerażający wzrok niszczył i mroził mnie od środka. Bałam się odwrócić dlatego patrzyłam nieruchomo w punkt krwi w wannie. Już nie obchodziło mnie że to nie woda, czułam że ten ktoś za mną jest o wiele gorszy. Patrzyłam więc tylko z trudem łapiąc oddech jak najciszej potrafiąc.
Z punktu w którym patrzyłam nagle zaczęło się coś wyłaniać. To była kartka, odwróciłam ją szybko na drugą stronę. To było niemożliwe... Była to dokładnie ta sama kartka którą napisałam już dawno temu. Czarny flamaster choć stary nadal był czytelny na kartce całej we krwi. Napis "wrócę" wyglądał jak te kilka lat temu. Przejechałam delikatnie placem zdumiona i przerażona po napisie. Zapomniałam już o miejscu w którym się znajduję i zagrożeniu. Liczyła się historia. Moja rodzina... Oni mnie zostawili. A ja? Ja nie byłam lepsza.
- Dokładnie. Zostawiłaś mnie! - Ktoś za mną albo czytał mi w myślach albo z nerwów wszystko powiedziałam na głos. Poczułam chłodną rękę na moim ramieniu. Wiedziałam już kim był ten ktoś. Emily.
Odwróciłam się bo wiedziałam że to nic nie da.
- Jak mogłaś? Jak mogłaś mi to zrobić?! Rose, jeszcze teraz on... Nasza przysięga nie była nic dla ciebie warta... Zapłacisz mi za to! - Nie pozwoliła mi nawet opowiedzieć. Pominęłam skąd Emily się tu wzięła, skąd wie o Lou. Ale nie pominęłam jej ręki która wbijała aż do krwi swoje paznokcie w moje ramię. Z trudem oderwałam jej rękę z mego ciała i wyskoczyłam z wanny.
Stałam teraz na przeciwko mojego przyjaciela i wroga. Szczęścia i smutku. Nienawiść i miłości. Jednak teraz pozytywna przeszłość z więzi nie liczyła się ani trochę. Czułam to ja i postać na przeciwko mnie. Jednak teraz jej nie znam, znałam ją może trochę kiedyś. Ale już tamto się nie liczy. Liczy się strach którą mną miotał i zbliżał mnie do ściany.
Wstrzymałam oddech, zacisnęłam pięści i osunęłam się na podłogę. Co mogłam więcej? Nic. Tylko płakać, dlatego zrobiłam właśnie to. Nie prosiłam ja o nic, to nie miało sensu. Czułam że niesie ją coś czego nie mogłam określić. Ale to coś na pewno przepełniło wannę krwią, znalazło kartkę i wrzuciła świeczki do wody, znaczy już krwi. Co się ze mną dzieje? Co się dzieje z nią? Wszystko się zmienia. Moje jedyne światło odeszło. Jest daleko, już go nie znajdę. Odeszło a wraz z nią resztki chęci aby wstać. W zamian spotkałam łzy na mym chłodnym jak Emily policzku łzy. Drżąca z zimna otarłam łzy. Krew! Płakałam krwią! Ze strachu strząsnęłam łzę.
Dość! Nie będzie mnie straszyć moje chore wyobrażenie. Nikt nie ma prawa nikogo przepełniać lękiem. Wstałam, było trudno ale się udało. Zacisnęłam już bolesne ręce w pięści. Zabolało, ale wiele rzeczy w tych czasach boli, a na pewno to będzie bolało mniej niż poddanie się. Nogi choć niesfornie nie umiały stać równo  powoli ruszały się w stronę strachu. Resztkę sił chciałam zachować na dojście do postaci, dlatego mając oparcie w ścianie szłam w jej stronę. Ona z neutralnym wyrazem twarzy patrzyła na to. Nie wiedziała o co chodzi, i szczerze ja też.  Co mi to da? Na razie nie miałam chęci, energii ani czasu na odpowiedź. Liczyło się zwycięstwo nad lękiem który próbował mną miotać. Próbowała Emily.


Niepewnymi krokami dotarłam do niej. Zbliżyłam się swoimi bladymi i zimnymi rękami do jej szyi. Zamknęłam oczy i wydobywając z siebie resztki sił przysunęłam ją do ściany. Teraz to nareszcie ona była w podszasku. Patrzyła na mnie swoimi czarnymi oczami próbując coś jeszcze zdziałać. Jednak to już nie ta sama Emily co kiedyś znałam.
- Zostaw-mnie-w-spokoju!- Wydukałam z siebie krzyk i chciałam zacząć ją dusić.
Jednak wtedy poczułam jej dłoń na zacisku. Była ciepła i delikatna. Niczym prawdziwej Emily. Tej której jedyna mnie rozumiała. Przed oczami ujrzałam przyjemne miejsce naszych spotkań. Słońce, śmiech i zabawy. Beztroska miłość platoniczna dwóch wspaniałych dziewczynek którą łączyła równie wspaniała więź. Puściłam Em, nieważne kim teraz jest. Ja taka nie jestem. Jeszcze bardziej zdziwiona Emily uśmiechnęła się wrednie. To był jej pomysł. W pewnej chwili uderzył we mnie podmuch wiatru aż upadłam. Podniosłam głowę, ale jej już tam nie było. Pozostało mi klęczenie i czekanie na coś. Ale na co...
Siedząc tam w łazience zdałam sobie sprawę że nie mogę już tak siedzieć. Powoli wstałam i sprzątnęłam ślady krwi na kafelkach, ścianach i wannie. Wyrzuciłam świeczki.
 Już chciałam wracać cicho do łóżka ale spod wanny wysunęła się pewna kartka.
-"Wrócę"- Tylko  jak to się skończy?

Rozdział krótki, moim zdaniem nieciekawy przepraszam nie mam czasu - muszę nadrobić oceny na koniec w wakacje się odwdzięczę :) Ale i tak skomentuj!

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 3

"And if you go
I wanna go with you
And if you die
I wanna die with you"

Oddech szalał jak rzadko który. Czułam że z nerwów albo za chwilę zemdleję, lub coś sobie zrobię. Nie wiedziałam czy oczy płatają mi figla, a może już całkiem zwariowałam. Kurczowo trzymając się ręki Louisa patrzyłam jak ktoś lub coś zbliża się w moją stronę.
Postać ta nie miała kończyn, a przy najmniej nie było ich widać przez długą ciemną szatę która oplatała jej poniszczone ciało. Czarne włosy jeszcze bardziej utrudniały poznanie osobnika. Ale jedno było pewne. Ona nie szła, nie była człowiekiem. Bez ruchomo lewitowała niosąc za sobą przerażający ból. Nie zrobiła jeszcze nic, ale jedno było pewne. Dobra nie była, Rose bała się jej aż nie mogła się ruszyć. Ciało odmówiło posłuszeństwa i tylko drgało z zimna. Bezsilność - to właśnie czułam.
Zimny oddech dodawał jeszcze więcej ciarek na ciele. Choć dana postać była jeszcze daleko wręcz czułam jej szepty. Modlitwy do demonów i śmierci. Strach zaglądał do mych oczu. Szarpiąc się z uścisku kołdrę które tak samo jak przerażenie oplotło me ciało pogłaskałam Louisa. Chłopak nie ruszał się był zimny co się z nim stało? Co się dzieje?
- Umarł, przez ciebie. - szepty miały coraz głośniejsze echo które aż raniło moje uszy.- Teraz twoja kolej, abyś zapłaciła za zdradę. - usłyszałam pisk wyższy niż wszystkie inne piski jakie słyszałam. Pominęłam już fakt o jaką zdradę chodzi przełknęłam z trudem ślinę niczym metalową kulkę.
Ucieczka była daremna. Poruszała się w prędkością światła jak nie szybciej. Niosła ją chęć zagłady i zemsty. Co zrobiłam? Z oczu moich rozpływała się rzeka rozpaczy. Nerwowo biegłam patrząc w tył. Cholera. Totalny brak wyjścia.
Z całej siły waliłam pięściami o ścianę. Ona jednak była coraz bliżej musiałam uciekać. Taras.
Zaczerpnęłam powietrza dławiąc się łzami przy ucieczce. Ominęłam postać ledwo skacząc przez łóżko. Jednak nie mogło być tak kolorowo jak teraz chciałam. Przy skoku coś mnie chwyciło za kostkę. Choć siłą po kilku krzykach i wyrywaniu kończyny udało mi się, przeraziłam się. Osobą która trzymała mnie za nogę był Louis. Ale nie był on tym samym Lou co kiedyś. W jego oczach widziałam ogień. Ogień zniszczenia.
- Louis? - zapytałam ale odpowiedziało mi tylko echo które zacisnęło się w moim gardle. Czułam dreszcz bezsilności gdy z zaciśniętymi pięściami wpatrywały się we mnie już dwie zimne postacie.
- Nie masz prawa! Nie masz! Zostawiłaś mnie! - Postać ducha zaczęła się szarpać jakby coś w sobie nosiła. Jednak jej słowa były niesione do mnie, dostawały się do mojego wnętrza i niszczyły moje organy. Brakowało mi oddechu. Nogi ugięły się pod mną. Leżąc na podłodze zaczęłam z trudem czołgać się do tarasu. Ucieczka bolała ale była jedyną opcją.
Z trudem znalazłam się przy barierce. Choć byłam zajęta przemieszczeniem się w stronę  jedynego dostępnego wyjścia teraz zauważyłam coś niepokojącego. Nikt mnie teraz nie gonił. Ze strachem co się dzieje obróciłam głowę.
Widziałam już bardziej znajomą postać. Nie widziałam jej wprawdzie dokładnie, ale wydawało mi się że kiedyś ją znałam. Kiedyś... Obok demona stał odmieniony Louis, razem podduszali pewna dziewczynę. Było mi jej żal , chciałam zadziałać, ale... Ale po prostu nie mogłam. Pieprzyłam już ten nie ograniczony ból. Pieprzyłam odległość. Pieprzyłam wszystko. Lecz między nami była dziura której nie potrafiłam zatkać. Pustka, niekończący się strach przeszyty ciemnością. Nagle duch zwrócił się z ofiarą którą dusił w powietrzu bliżej światła księżyca. To... To była ... Nie to niemożliwe. Chciałam w to wierzyć, ale jednak. To była Emily. Nie była tu już dzieckiem. Była dziewczyną z dodatkiem kobiety. Była przyszłością. Zwróciłam głowę do góry aby znaleźć jakieś światło. Ale co dziwne okazało się że nie było księżyca. Moim światełkiem była przyszłość Emily. Przyszłość która ginęła a ja nic nie mogłam zrobić. Tylko patrzeć, ale to bolało jeszcze bardziej.
- Emily! Poradzisz sobie! - mówiłam ale sama wiedziałam że to kłamstwo. Przezemnie sobie nie poradzi. A była moim jednym światłem. Światłem które teraz znikało.
Piękne ostatnie nadzieje pokryły jej ciało wraz z krwią. Krwią która bolała nie tylko ją. Raniła również mnie.
- Co ja zrobiłam? Dlaczego?! Powiedz mi dlaczego! - Zaczęłam krzyczeć, ale to nic nie mogło już nam dać. Popełniłam błąd i wszystko szło w ciemność.
Byłam zła. Na kogo? Na wszystkich. Ale najbardziej na siebie. Musiałam coś zrobić aby zniszczyć tą złość. Nie chciałam się zmienić w kogoś złego, dlatego... Dlatego musiałam zniszczyć siebie.
Pierwszy krok. Za ludzi których przepełnia pustka. Barierka zatrzeszczała aż zabolały mnie uszy, ale nie zrezygnowałam.
Drugi. Za błędy, szczególnie te zreguły nie świadome.
Trzeci. Za odwagę, której czasem brak.
Czwarty. Za światło w życiu, które zauważamy dopiero gdy go ubywa.
Piąty. Za ucieczkę, czyli za czasem jedyną ostatnią opcję.
Szósty, i ostatni po tej stronie balkonu i życia. Za miłość.
Moim jedynym oparciem była poręcz której trzymałam się wprost kurczowo. Może tego nie chciałam, ale nie było odwrotu. Ostatni niepewny oddech. Ostatnie mrugnięcie przez które z oczu popłynęła łza. Ale za co ona? Za siódmy krok którego muszę zrobić. Za koniec.
Szukając gdzieś podstawy wychyliłam nogę ale nie otworzyłam już oczu. Wiatr porwał moje ubranie jeszcze bardziej. Włosy wirowały mokre od krwi. Puściłam się.
Nagle coś się zdarzyło. Już miałam lecieć, ale doszedł do mnie krzyk. Krzyk ten przerwał coś. Stałam w tym samym miejscu ale moje ubranie było nie naruszone, a włosy związane. W ostatnich sekundach znów dorwałam się do barierki. Z ciężkim oddech odwróciłam głowę. Za mną był normalny pokój, w którym spał Louis. I był to już ten prawdziwy Louis. Nie czułam zimna, ani bólu. A światło wydobywało się z latarni na balkonie. Podłoga była równa i stabilna. Brak pustki rozdzierającej uczucia.
Wróciłam na drugą stronę. Oszołomiona usiadłam na zimnej posadzce. Położyłam rękę na piersi aby odnaleźć serce. Waliło jak zwariowane. Może dlatego że blisko byłam zwariowania.
Na drżących nogach dotarłam do łazienki. Oparłam się o zimną wannę, odgarnęłam kosmyki włosów i spojrzałam w lustro. Ja i dziewczyna w odbiciu dobrze wiedziałyśmy że to nie był zwykły koszmar z dodatkiem lunatykowania. Nigdy nie lunatykowałam. Aby się uspokoić nalałam zimnej wody do umywalki. Zanużyłam w niej całą głowę. W tym stanie mogłam zacząć choć trochę trzeźwo myśleć.
Trzeźwe myślenie zakończyło się wraz z brakiem tlenu i koniecznością wydobycia głowy z wody.
Cała drżałam z emocji. Myślałam jak temu zaradzić, ale dochodziły do mnie tylko najgorsze pomysły. Choć może najgorszy pomysł nie był wcale taki zły...



BARDZO PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIA! Komputer mój mi padł i pisze gdy mój tata wraca do domu ze swoim laptopem. Mam nadzieję że rozdział w miarę okej, proszę o opinię ;)
Nie wiem kiedy będzie nowy rozdział postaram się stworzyć go jak najszybciej 



piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział 2

Dzień na wyspie był dość słoneczny i pracowity. Przewijała się sesja za sesją. Albo nawalał sprzęt, albo marudziły modelki. Brakowało orzeźwienia, wyprasowanych stroi, makijażystek i ich sprzętu oraz wielu innych rzeczy. Zmęczona nareszcie mogłam wrócić do hotelu. Z ulgą zamknęłam drzwi. Nareszcie spokój.
Opadłam ciężko na łóżko.

Dopiero po kilku długich minutach mój przyspieszony oddech i kołatanie serca uspokoiły się. Przewracałam się z boku na bok i już planowałam słodki sen gdy zwróciłam głowę w stronę wyjścia na taras, które dziwnie mnie ciągnęło.. 
Na dworze panował już wieczór. Byłam tak roztrzepana, że nawet tego nie zauważyłam. Wyprostowałam się na łóżku i wstałam. Księżyc rozmywał spokojnie mrok. Nie był on zły. Był raczej cudny, dawał błogi chłód. Gubiąc buty przy schodzeniu z łóżka czułam orzeźwienie które stworzył wieczór. Światło księżyca biło od mojej skory, dostawało się do moich tęczówek i sprawiało ze błyszczały. Zresztą, cała błyszczałam pochłonięta tym cudnym czasem. Wszystkie zmartwienia poleciały za słodkim wicherkiem. Moje długie włosy falowały na kształt oceanu. Fale były takie niespokojne, jakby wiedziały że ta piękna niezależność i spokój gdzieś się kończą. Mój puls równomiernie pokrywał się z czasem uderzeń kolejnych fal o skały. Dziwne... Czuje się jakbym tu już kiedyś była. Ale to niemożliwe, nie znałam dotąd miejsca gdzie tak słoneczne są dni i tak...

-Piękne noce, nie uważasz? - Wybijając mnie z zamyślenia nagle powiedział jakiś cudny głos, co dziwne właśnie to chciałam dokończyć w myślach. Obróciłam głowę w kierunku źródła dźwięku. Na balkonie obok mnie, stał chłopak, choć sam najwidoczniej zaciekawił się tą cudna sceneria teraz patrzył tylko na mnie.


Było zbyt ciemno abym mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Jedynie księżyc oświecał jego szafirowe oczy. Nie znalazłam go, nie wiedziałam co się zdarzy, jednak ja również nie mogłam odczepić od niego wzroku.


- Piękna. Pokryta szafirami. - Stwierdziłam zauważającże moje nogi nie kontrolowanie same ruszały się w jego stronę. Jak mogłam odmówić sile tego zniewalającego chłopca?
- Niewiarygodnie czerwona, sycąca. Aż chce się w niej zanurzyć i żyć z nią. - Już od chwili ja i on wiedzieliśmy że od tego cudnego wieczora bardziej interesując nas to spotkanie.
 On również się przesunął. Jego dłoń znalazła po chwili miejsce na mojej, było to chyba przez przypadek bo zaczerwienił się, ale ani ja ani on nie mieliśmy zamiaru puścić. 
- Zauważyłeś że w kimś zawsze jest cudowniej podziwiać świat? - Wyrwałam szczere zdanie gdzieś z pomiędzy zakłębionych myśli. 
- Ale tylko gdy ta osoba jest cudowna... I gdy mnie rozumie. - Choć chłopaka nie znałam, nie wiedziałam o nim nic, nie bałam się go ani trochę. Wręcz przeciwnie, lgnęłam do niego jak ćmy do ognia. Tylko że ten ogień mnie nie zabije, tylko wzmocni. Wraz z tym postanowieniem uśmiechnęłam się dając nie kontrolowany przeze mnie znak że dogłębnie rozumiem jego słowa i czyny. Zapewne był to też widać w moich oczach, które nadal nie odwróciły wzroku nigdzie indziej niż od niego.

Usiadłam na zimnym piasku. Bawiłam się w przesypywanie jego garści przez palce, jak w dzieciństwie. Tylko teraz byłam szczęśliwa, i nic  nie mogło tego zniszczyć. Zagłębiona w rozmowę z chłopakiem nadal przesypywałam kamyczki przez ręce.
Nareszcie poznałam jego imię, Louis. Ach, słysząc je aż chciało mi się żyć, Louis, Louis, Louis. To imię mogłam mówić, szeptać, krzyczeć a nawet śpiewać. Dawało mi dziwne uczucie jakiego nigdy nie czułam.
Choć byłam zafascynowana Louisem i rozmową z nim, nadal przesypywałam piasek z rak. Nagle poczułam coś dziwnego oprócz motylków w brzuchu, ból przeszywał mój nadgarstek. Spojrzałam w jego stronę. Piasek którego dotykałam był cary czerwony.
Od mojego nadgarstka, przez początek dłoni do palców spływała krew. Lala się strumyczkiem, równo i szybko. Podniosłam moja rękę, aby przyjrzeć się dziwnej ranie. Nie było to jednak zadrapanie czy coś w tym stylu. Był to wyryty napis ''obietnica''
Przez całe moje ciało przeszedł skurcz. Poczułam ciarki na skórze, mój pulsu szalał. W głowie mi dudniło, nie widziałam już równo. Strach przeszyty zdziwieniem zamknął moje oczy. Ostatnim obrazem był Louis mówiący coś do mnie.
Jednak szepty w mojej głowie powróciły, były tak głośne że nie mogłam usłyszeć chłopaka. Co się dzieje? Czy poznanie chłopaka to coś złego? Chce być tylko szczęśliwa... Jednak coś w środku mnie nie chciało tego. Było to ciało obce, niczym intruz.
Intruz ten działał, nie kontrolowałam już swojego ciała, nie miałam siły. Po dość długim czasie cierpienia w ciemnościach nastała cisza. A w oczach choć dalej nic nie było, teraz mrok był przyjazny, kontrolowany. Może mój organizm walczy?
Mam nadzieje, bo ja nie byłam w stanie. Pustka w głowie dala mi sen i chwilowy spokój.
- Rose? - Wszystko już w porządku? - Obudził mnie głos Louisa. Gdy obraz się wyostrzył stwierdziłam, ze jestem już w hotelu, w swoim pokoju. Najwidoczniej zemdlałam.
Ale nie było to normalne... Coś się dzieje niepokojącego ze mną, we mnie. Ale teraz spróbuję się tym nie martwić. Na ręce miałam bandaż, na głowie zimny okład który łagodził ból. Reka już wcale nie bolała, a teraz nawet mogłam się ruszać.
Skoro jest już dobrze pomyślę o tym później... Teraz musiałam uspokoić Lou, który stracił przy tym więcej nerwów niż ja. 
- Martwiłem się. Ale na szczęście jest lepiej. - Oznajmił siedząc na łóżku na którym leżałam również ja. Gładził moje włosy a następnie zniżył swą ciepłą dłoń do mojej. 
- Nie chciałbym cię stracić... - Powiedział cicho. Dziwnie zaczęło mi się chcieć spać, jednak za nic nie chciałam zamknąć oczu. Bałam się że już go nie zobaczę...
- Nie mogę zasnąć, wtedy cię stracę. - Powiedziałam prosto w jego oczy a on tylko kojąco się uśmiechnął
- Nie stracisz mnie zostanę przy tobie. - Louis zbliżył swoją twarz do mojej. 
Zdałam sobie sprawę że dotknęłam, wcześniej nadgarstkiem swojego policzka który przez to teraz był cały czerwony. Lou był tak blisko że namiętnym pocałunkiem wytarł krew, a ustami przysunęłam się do jego. Pocałunek był taki romantyczny, namiętny, wrażliwy, seksowny. Pierwszy taki w moim życiu Ani ja, ani on nie mogliśmy się oderwać.  Po to aby chłopak nie siedział już tylko na łóżku przesunęłam się. On posłusznie tylko położył się obok mnie, kładąc swoje ręce na mojej szyi.  Spojrzał na mnie i nagle jakby coś sobie przypomniał i oddalił się ode mnie. Zostawił głos na słodycz z jego warg, aż musiałam oblizać wargi aby nie zapomnieć tego boskiego smaku.
- Nie, nie mogę... - Smutno oznajmił.
- Dlaczego? Coś jest w mnie nie tak? - Zapytałam ze łzą w oku która zaczęła płynąć po rozpalonym policzku.
- Nie, jesteś piękna. Jesteś taka niewiarygodna, dlatego nie chcę abyś cierpiała. Widzisz, jest pewna dziewczyna... Ale nie jestem jej! Tylko że ona tak myśli, nęka wszystkich którzy do mnie się zbliżą. Może ci coś zrobić. - Troskliwie wytarł mi łzę i lekko obrócił swą głowę aby jeszcze raz badawczo mi się przyjrzeć.
- Przy tobie mi dobrze. Czuję coś czego nie czułam. Jestem teraz z tobą bezpieczna. - Wyszeptałam, a on przyjął to z uśmiechem. 

Teraz już chyba nic nam nie stało na przeszkodzie. Odsunęłam kołdrę, a Louis wiedząc co się dzieje zaczął gładzić moje włosy przemieniając romantyczne pocałunki w seksowne obściskiwanie. Było ponad dobrze... Było zajebiście bosko dobrze! Jak po narkotyku, czułam się w jak niebie. Źrenice mi się rozszerzyły, uśmiech był szczery jak mało który. 


- Louis? - Zapytałam gdy już było po wszystkim  Byłam tak zadowolona, serce waliło mi jak szalone.
- Tak Rose? - Zapytał gładząc delikatnie moją dłoń.
- Czy gdy zamknę oczy znikniesz? - Z trwogą oznajmiłam.
- Nigdy nie zniknę. - Szepnął mi chicho do ucha, pocałował w czoło a następnie sam zamknął. oczy. Więc mogłam wygrać... Zamknęłam więc oczy.
  Obudził mnie zimny podmuch. Dziwne... Zamykałam okno. Przetarłam jedną ręką oczy aby wyostrzyć obraz. Z chwilą zobaczyłam plamę na balkonie. Ale ona była coraz większa, i coraz bardziej niebezpieczna.
- Nigdy nie wygrasz. - Przemówiła już wyostrzona dziewczyna. Ale to niemożliwe... To nie mogła być... Emily. - A teraz zapłacisz jeszcze więcej niż kiedykolwiek.
Dziewczyna rozpłynęła się. Może to sen? Nie, jednak spał teraz tylko Louis. A ból i strach który omotał całe ciało nie mógł być wytworem. Krew. Krew była teraz, i jest. Nie może być snem. Dała przerażenie, które mogło uspokoić tylko zamknięcie oczu. I właśnie tak zrobiłam wtulając się w śpiącego Louisa. Ale czy to przywróci prawdziwy spokojny świat? Czy może tylko da ucieczkę do snów... Teraz było to obojętne, ważny był fakt że już mnie tu nie będzie.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Bardzo proszę jeśli to czytasz skomentuj to bardzo ważne dla mnie :) nie wiem czy pisać bloga i właśnie dzięki tobie dowiem się czy jest sens...

Bardzo przepraszam - kolejne spóźnienie. Jednak niestety nie zależy to ode mnie. Pisałabym szybciej, na czas lub nawet przed daną datą, nie kłamię. Mam problem, bardzo trudny i osobisty. Dopóki nie uda mi się go pokonać rozdziały będą rzadko jednak postaram się na czas. Rozdział około 15 maja!

piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 1

Paryż 2013

Spokój, cisza, ciepło. Poczucie bezpieczeństwa które koiło. Brak nerwów, stresu i smutków. Żadnych problemów. 
Nagle zadzwonił dzwonek w telefonie.
- Halo? - Zniechęcona leniwie oznajmiłam.
- Witaj Rose. Wiem, masz dzisiaj wolne, ale jest bardzo ważna sesja której nikt inny tak dobrze nie wykona, a to klient z wyższej pułki. - Szef Tom, eh. Niestety,  posiadanie wysokiej posady, talentu i ambicji wiążę się z brakiem wolności. Nawet w dniu urlopu. Ale, czasem ma to swoje dobre strony.
- Gdzie, kiedy i jak? - Zadając pytania wyskoczyłam z łóżka i otworzyłam w szafę. Wkładając szybko wybrany zestaw słuchałam dalej.
- Dzięki że się zgadzasz! Więc lot masz za 2 godziny, lecisz na Teneryfę. - Powiedział i zapadła cisza. Nie wiedziałam dokładnie gdzie się znajduję, ale na pewno nie blisko.
- Co? - zapytałam drwiąco. Może to żart?
- Nie martw się, tylko z 3 godzinki będzie sesja każdego dnia. - Jednak nie żartował. Tom sądził że to mnie uspokoi, ale nawet nie wiedział jak bardzo się myli. Każdego dnia? Wzięłam kilka dni wolnego by świętować urodziny mojej siostry z babcią, a tu wyjazd?
- Każdego? Ile tego? - Wkurzona już chciałam się rozłączyć, jednak musiałam słuchać Toma.
- Tydzień, ale spokojnie. Dobra, spakuj się i leć. Pa! - Skończył i chyba nie chcąc słuchać mojego opieprzu którego najprawdopodobniej się spodziewał rozłączył się.
Trudno, niestety trzeba coś zrobić. W końcu to tylko ja zarabiam na babcię i siostrę. Nie chcąc rano budzić rodziny napisałam na samoprzylepnej karteczce na blacie co się stało i przeprosiny. Wiem, to nie dobrze. Nie po raz pierwszy mnie nie ma. Ale muszę.
Jestem poza domem samotna, rodzina to jedyne co mam. Muszę o nich dbać, oczywiście nie licząc rodziców. Dla nich byłam przedmiotem do pokazania współpracownikom  Chyba nawet się rozstali, ale nie utrzymuję z nimi kontaktu. Praca to ich życie, nie rodzina czy cokolwiek innego. Ja jestem zupełnie inna. Tak naprawdę wychowała mnie i moją siostra babcia. Dlatego muszę je utrzymać, kocham je.
Przed wyjściem z pełnymi walizkami ucałowałam siostrzyczkę w czoło.
- Kocham was. Pamiętaj. - Wyszeptałam z delikatnym uśmiechem. Tak bardzo się staram, aby była szczęśliwa. Nie chce, aby miała wspomnienia jak ja. Właśnie, wspomnienia. Tak bardzo bolą, i co dziwne nie tylko w duszy. Zawsze gdy cofam myśli do przeszłości czuje ból na ręce, w klatce piersiowej i oczy i łzawią. Dlatego nie wspominam. Ale chce aby ona tak nie musiała, i aby o przeszłości myślała z uśmiechem.

Na lotnisku panował gwar, jednak gdy patrzyłam na jedną osobę słyszałam właśnie ją. Choć to dziwne, bo niektóre z nich nie mówiły. Słyszałam jakby szepty, wołają proszę i tłumaczą. Czasami mi się tak zdarzało już, jednak teraz coraz wyraźniej i lepiej mogłam inicjować głosy. Lecz gdy spojrzałam w niebo nie było tam nikogo, a ciszy nie zaznałam.
W głowie coś dudniło, niewyraźne krzyki zmieniane w szum. Choć starałam się wywołać coś intensywniejszego spowodowałam tylko migrenę. Poszłam przed lotem tylko się napić aby zająć czymś ręce które nieposkromione się trzęsły na wszystkie strony.
Ryk włączonego silnika wchodząc po schodach do samolotu na jakiś czas zagłuszył niepokojącą burzę która zawarta byłą w mojej głowie. Jednak niepokój nie mijał, który zdecydowanie coś symbolizował. Tylko na razie nie było jeszcze wiadome co...
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Bardzo przepraszam że tak późno, wiem również rozdział ani interesujący, ani straszny jednak musiałam jakoś wejść w tą historię. Proszę jednak o szczere komentarze ;)

Nowy rozdział zdecydowanie bardziej mrożący postaram się (nie wiadomo, mam trudną sytuację) napisać na 25 kwietnia

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Prolog

Polska, Poznań 2002

- Jesteś pewna że to bezpieczne? - Dopytywałam się, gdy Emily szykowała kolejne rzeczy na stole.
- Tak. - Krótko urywając rozmowę stwierdziła zapalając świeczki i zasuwając rolety.
- Ale na pewno? Nic nam się nie stanie? - Ja nadal nie byłam pewna.
- Hej. - Dziewczyna odwróciła się chwytając mnie mocno za nadgarstek i patrząc mi przenikliwie w oczy. - Ufasz mi Rose? Wszystko jest dobrze. Zamknij drzwi.
- Tak... - Powiedziałam, gdy Em puściła moją rękę. Obserwując co wyprawia moja przyjaciółka jak kazała zamknęłam drzwi i przekręciłam kluczyk aby rodzice nic nie widzieli. Zresztą, ja też nie chciałam. To był chyba zły pomysł.
Emily jak w transie czytała ze starej księgi polecenia wykonując wszystko po kolei. Dla mnie było to zbyt podejrzane, ale jednak Em namówiła mnie. 
Musiałam się zgodzić. Często się przeprowadzaliśmy, a byłam samotna. Emily byłą jedyną osobą która się mną interesowała.
- Choć tu Rose. - Gestem ręki nadal nie odrywając wzroku książki Emily przywołała mnie. - Cicho i spokojnie. Rób to co pokażę ci palcem w tekście.
- Ja Rose Wendern, dwunastoletnia dziewczyna składam przysięgę... - Wymówiłam głośno i wyraźnie jak wskazano i przeszłam do kolejnej linijki tekstu. Kurczę... Zamarłam, tekst jasno głosił że mam wziąć srebrny sztylet i przeciąć skórę na nadgarstku aż do krwi. - Eh, Em nie mamy sztyletu. - Powiedziałam udając smutną choć w rzeczywistości byłam zadowolona że nie muszę się kaleczyć. 
- Mam, z zabytków rodzinnych. - Dumnie wyszeptała wpychając mi w zamkniętą dłoń coś ostrego. Było jednak zbyt ciemno. - Podnieś ręce i czytaj dalej.
- Daję obietnicę więzi i wiecznej prawdziwej przyjaźni z obecną tu Emily Kliger. - Mocno  zamykając powieki dotknęłam delikatnej skóry ostrzem i przejechałam po niej tworząc czerwoną i bolesną linię - Nigdy jej nie opuszczę i zdradzę. A przysięgę tę uwiecznimy krwią.
- Ja Emily Kliger, dwunastoletnia dziewczyna składam przysięgę. Daję obietnicę więzi i wiecznej prawdziwej przyjaźni z obecną tu Rose Wendern. Nigdy jej nie opuszczę i nie zdradzę. A przysięgę tę uwiecznimy krwią. - Pewnie i głośno cytowała księgę. Równie przekonanie przecięła naskórek ciała.
- Złamanie obietnicy będzie gorsze niż jakakolwiek śmierć, a przywiązanie dłuższe niż jakiekolwiek życie. - Razem powiedziałyśmy chwytając swoje dłonie w górze. Emily jako bardziej odważna obróciła mój zakrwawiony nadgarstek w górę a swój w dół. Potem mocno je przycisnęła i potarła parę razy w kilka kierunków. 
Gdy już puściła krew z jej ręki jakby przestała ciec. Jednak moja rana została podrażniona. Krew ciurkiem zaczęła lecieć robiąc kałużę na stolę, a później nawet na posłodzę. Ból z kończyny przeniósł się na całe ciało, ale aby nie robić Em przykrości nie dałam poznać tego po sobie i tylko zacisnęłam zębami wargę. Emily dziwnie nie zdziwiona całym wydarzeniem ścierką wziętą z kąta wytarła krew. Następnie zabrała ze stołu dwa medaliony połączone w całość. Skrzydła anioła. Mily przełamała je i zawiązała na sznurkach. Jedną część założyła sobie,a drugą mi na szyję. Choć po kilku chwilach z krwią było lepiej narobił się ból w klatce piersiowej. Ciężko oddychając jakby z kulką w gardle potarłam naszyjnik. Miałam dziwne wrażenie że mój był jakby jaśniejszy. Był imitacją skrzydeł białego gołębia, Emily na początku też, jednak z czasem naszyjnik przyjaciółki ściemniał do koloru kruka czy wrony.
- Naszyjniki zostały skropione świecami, łzami, płynem różanym i naszą krwią. Połączenie to jest tak wieczne jak i niebezpieczne jej złamanie. Śmierć to przy tym pikuś. - Srogo wyszeptała w moją stronę stojąc w cieniu. 
- Ta. Tak... - Strachliwie odpowiedziałam gdy ona obserwowała mnie.
- No, ale nam to nie grozi. W końcu jesteśmy przyjaciółkami na wieki. - Już swoim normalnym, ciepłym i przyjacielskim głosem powiedziała Em. - Chyba że się mylę Rose? - Jej nastawienie jednak szybko pękło i zaczęła przyglądać mi się badawczo gdy nastała cisza. Miałam pustkę w głowię.
- Tak! Przyjaciółki na wieczność. - Stwierdziłam i zaczęłyśmy sprzątać nucąc beztrosko. Jednak słowa ta nie były pewne...

Poznań 2004

- Nie możecie mi tego zrobić! A Emily?! - Krzyczałam do rodziców gdy oni już pchali mnie do samochodu
- Przecież wiesz, że musi złotko. Możesz z nią rozmawiać przez telefon, zresztą wszędzie znajdziesz przyjaciół. - Mama nie ugięcie ciągnęła.
- Ale nie takich jak ona! Jak mogliście mnie okłamać z tym pakowaniem?! - Oburzyłam się.
- Inaczej nie zgodziłabyś się na przeprowadzkę. A to dla naszego dobra. - Zapewniał mnie ojciec.
- Dla waszego! - Krzyknęłam, ale rodzice wepchnęli mnie już do samochodu i zamknęli drzwi. Pochmurnie i smutno spojrzałam w szybę auta. Emily idzie!
- Emily! Emily! - Wrzeszczałam aby dziewczyna do mnie podbiegła. Choć drzwi były zamknięte otworzyłam okno aby mnie usłyszała.
- Co się dzieje? Czemu wszędzie są walizki? - Zdezorientowana zapytała.
- Przeprowadzam się. Rodzice mi kazali się spakować. Nie chcę cię opuszczać ale... - Ze łzami w oczach mówiłam patrząc jak w mojej przyjaciółce coś się dzieję. Jednak dalej nie mogłam mówić, ze względu na zamykającą się szybę i minę Emily. W ostatnich sekundach wyciągnęłam do niej rękę. Ona pochmurnie chwyciła mnie, ale co dziwne nie chciała mnie puścić. 
- Emily puść! - Błagałam widząc jak szyba jest już kilka milimetrów od mojej skóry.
- Nie miałaś mnie opuścić. Nie miałaś. - Ze złością mówiła i patrzyła jak otwór okienny kaleczył moją rękę. Krew zaczęła lecieć, a ja ostatkami sił wyrwałam rękę. Rodzice zajęci sobą nawet nie zauważyli.
Ze strachem patrzyłam jak w ruchu mijałam Emily. Widziałam jak burzy się w niej pewien mur. Mur szczęścia, spokoju i dobroci. Szybko wzięłam kartkę i napisałam na niej flamastrem "wrócę". Myślałam że to pomoże ale dziewczyna nadal stała jak wryta z zaciśniętymi pięściami i morderczym wzrokiem odprowadzając wóz. Byliśmy już daleko, ale poczułam impuls aby się odwrócić. Em stała na środku pustej jezdni przenikliwe patrząc mi w oczy.
Złamanie obietnicy będzie gorsze niż jakakolwiek śmierć. - Choć nigdy nie czytałam z ruchu ust teraz dziwnie mi to wyszło, niestety. Przerażona wróciłam na normalną pozycję i wtuliłam się w materiał siedzenia. Próbowałam w emocjach znaleźć ukojenie, ale czułam tylko ból i jedno zdanie. "Złamanie obietnicy będzie gorsze niż jakakolwiek śmierć."

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Kilka info:
- 1 rozdział pojawi się blisko 10 kwietnia
- spam umieszczajcie w odpowiednich miejscach, inaczej będzie usuwany i ignorowany
- proszę o opinię co do prologu